poniedziałek, 12 marca 2012

Angkor Wat - Dzień drugi

Dziś znowu, ranna pobudka. Ubrani prawie w muzułmańskie burki (ręce, kark, nogi - poparzone) ruszamy na małą pętlę, czyli best of the best. Angkor Wat, Bayon, Ta Phrom. Pierwszy na trasie rozsławiony Angkor Wat. Dobrze. Jest jeszcze wcześnie, temperatura znośna. Ludzi (jak na Angkor) mało. Cały kompleks ogromny. Cały czas coś przy nim robią. Podsłuchaliśmy, że raz na dwa lata stawiają rusztowanie na wszystkich wieżach i usuwają wszystkie rośliny które rosnąc, rozsadzają kamienie. Skąd tam rośliny zapytacie? Wszystko przez srające nasionami ptaki.















Z Angkor Wat ruszyliśmy do Angkor Thom, które jest całym kompleksem (miastem) świątyń. Po drodze krótki przystanek przy południowej bramie prowadzącej do "miasta".


Docieramy do Angkor Thom. Główną świątynią jest Bayon. Bayon to sen pijanego architekta. Kolejni panujący władcy tak upodobali sobe to miejsce, że zamiast budować nowe - swoje świątynie, rozbudowywali tą. Na ponad 30 wieżach, skierowane w cztery strony świata wielkie kamienne twarze uśmiechają się do zwiedzających.







W Angkor Thom Oglądamy jeszcze kilka mniejszych świątyń, oraz imponujący taras słoni. Upał staje się nie do wytrzymania, robimy częste przystanki, pijemy hektolitry wody.



W Azji głównym środkiem lokalnego transportu jest tuk-tuk. W każdym kraju znacząco różnią się od siebie. W Tajlandii są zupełnie inne w każdym regionie kraju. Tak wygląda tuk-tuk kambodżański, wózek ciągnięty przez zwykły skuter hondy.

Po 2 godzinach snucia się po Angkor Thom w nieludzkim upale. 2 km przejażdżka tuk-tuk'iem jest jak oaza na pustyni. Cień, wiatr, i możliwość posadzenia tyłka na czymś bardziej miękkim niż kamień, działają relaksująco.

Zatrzymujemy się przy Ta Keo. 22 metrowej piramidzie w której na pierwszy rzut oka nie ma nic specjalnego. U podnóża siedział młody chłopak sprzedający obrazki. Mając dobre doświadczenia z Birmy odnośnie kupowania malowideł u młodzieńców handlujących przy świątyniach, poszliśmy za ciosem i zaopatrzyliśmy się w Kambodżańske malowidło. Schody do świątyni przerażają. Wąskie, strome, końca nie widać - a temperatura oscyluje pewnie w okolicach 40. Trudy wspinaczki zrekompensowała nam w 100% mała kapliczka na szczycie. Chłodna zacieniona, przewiewna. Odpoczęliśmy tam dobre kilkanaście minut.


Na koniec wisienka. Ta Phrom. Świątynia pożerana przez dżungle. To tu Lara Croft biegała za białymi motylkami w filmie Tomb Rider. Lary i jej przystojnego biustu dziś nie było, miejsce to jednak i bez niej, zapiera dech w PIERSIACH.










Jest 14.00. Kierowca chce nas wieźć w jeszcze jedno miejsce. My na to stanowczo: NIE. Dość już świątyń i kamieni. Zdecydowanie zasłużyliśmy na zimne piwko, prysznic, i krótką sjestę w klimatyzowanym pokoju.

Wieczorem udajemy się na PUB STREET. Jest to bardzo dobra opcja - 90% pubów ma happy hours - kufelek za 50 centów i WIFI. W naszym Khmer Grill nie ma gdzie usiąść, idziemy więc na przeciwko, wita nas kelner z menu, i krzywą miną gdy informujemy go, że chcemy tylko 2 piwka i hasło do internetu. Po chwili z gwaru muzyki, meczów w TV i krzyków hałaśliwych amerykańców, wyłania się: "NIE NO!! ŚWIAT JEST ZA MAŁY". 2 stoliki dalej siedział Jarek co to go w Moskwie zapoznaliśmy. Resztę wieczoru spędziliśmy razem z nim i dwoma (non stop rechoczącymi) francuzami którzy przyjechali tu z Wietnamu.
Jutro nie robimy nic!! Tylko relaks, zakupy i zimne piwko. HA!
Pojutrze cały dzień w drodze.
W związku z tym uprasza się, aby ci co najbardziej tęsknią za Azją, nie krzyczeli, jeżeli w ciągu następnego dnia czy dwóch nie pojawi się żaden wpis (wcale nie jest powiedziane, że się nie pojawi). Oni powinni wiedzieć najlepiej jak to jest.

3 komentarze:

  1. Ale macie fajną pogodę :)))Siostro.Bawcie się dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie beda krzyczec, nie beda. Najwyzej sobie potesknia...

    OdpowiedzUsuń
  3. Renia staje na wysokości zadania jako Lara Croft w każdej relacji wuja Mata z podróży (nawet się zgadza wuj Mat) 3majcie się ciepło:)

    OdpowiedzUsuń