piątek, 9 marca 2012

Kanchanaburi - Bangkok – Siam Reap

Jesteśmy w KAMBODŻY!!
Przez ostatnie dwa dni przejechaliśmy  w szerz całą Tajlandię i pół Kambodży. Wynyrani jesteśmy przepotwornie. Ale po kolei.
Ostatnia noc w Kanchanaburi  bezbudzikowa. Znowu pospaliśmy. Niespiesznie się spakowaliśmy i czekaliśmy w naszej Guesthousowej knajpce na umówionego busa do Bangkoku.  Podróżując po Tajlandii, musicie wyłączyć „nasze” postrzeganie organizacji podróży. Do kanchanaburi pojechaliśmy z Bangkoku na własną rękę. Co oznaczało:
Taksówka w Bangkoku na Południowy dworzec autobusowy (10km) – 200 bath
Autobus Bangkok-Kanchanaburi – 2x 100 bath
W Kanchanaburi – pickup taxi z dworca do jakiegoś hotelu 80 bath.
W sumie podróż wyniosła nas 240 bath na głowę (ok. 24 zł)
Z powrotem poprzez pośredniczące biuro podróży zamawiamy klimatyzowanego busa, który bez żadnej łaski za 130 bath (ok. 13zł) od głowy wiezie nas z naszego Guesthousa na samo Khaosan Rd w Bangkoku – i gdzie tu logika. Pamiętajcie w Tajlandii nie ma co kombinować.

Po przyjeździe do Bangkoku złapaliśmy małą klitkę ze wspólną łazienką za 220 bath za noc (22 zł za 2 osobowy pokój). W centrum imprezowej dzielnicy, ale wstać musimy koło 4 nad ranem więc i tak nie pośpimy. 
A oto widok z okna pokoju za 22 zł :P Tak tak mamy nawet OKNO!!


Wyskoczyliśmy na obiad, Renia wciągnęła Kurczaka słodko-Kwaśnego, ja pyszne spring-rollsy. Po obiedzie zachęceni naszą tanią i klimatyzowaną przygodą z mini busem, i trochę zniechęceni wizją wstawania o 4 rano i gnania na pociąg, stwierdziliśmy, że zrobimy przegląd pośredników w poszukiwaniu minibusa, który  zawiezie nas na granice Tajsko-Kambodżańską. Ku naszemu zdziwieniu, wszystkie odwiedzane przez bas „biura” od razu i bez żadnego wahania oferowały nam przejazd minibusem nie tylko do granicy, ale do samego  Siem Reap – za niewygórowaną cenę 500 bath.  Na szczęście mieliśmy dobrych nauczycieli i wytrawni z nas podróżnicy ;) Dobrze wiemy, że wszystkie Tajskie autobusy, busy, pociągi dojeżdżają tylko do granicy z Kambodźą, bo po prostu dalej im nie wolno. A Internet pełen jest żalów i opowieści, o tym jak to ktoś wykupił  wycieczkę z Bangkoku do Siem Reap w Kambodży. Bus przyjechał rano pod hotel jak umówione. Zawiózł do granicy z Kambodźą do Aranyaprethet, po czym kierowca informował, że granicę przekroczyć trzeba pieszo, a po stronie Kambodży w Poipet czekać będzie kolejny bus, którym dokończą podróż. Ludzie faktycznie przechodzą granicę pieszo a po 10 czy 20 godzinach oczekiwania na busa pod stronie Kambodży zaczynają „coś podejrzewać”.  Nie samo istnienie przekrętu nas zdziwiło, jak już wspomniałem Internet jest pełny ostrzeżeń przed nim. Zdziwiło nas jak w 3 różnych biurach z uśmiechem na ustach sprzedawano nam taki przejazd.  Koniec końców zdecydowaliśmy się na powrót do pierwotnego planu. Pociąg o 5:55.
Wieczorem wyskoczyliśmy tradycyjnie na przegląd sklepików na Khaosan Rd a potem na chłodzące piwko. 
Drynki pisane ze słuchu do tej pory były chyba domeną Indusów, teraz mamy to też w Tajlandii - mój ulubiony "Long Iceland"


Gdy byliśmy 2 lata temu w Tajlandii asortyment tekstyliów na Khaosan przyprawiał o zawrót głowy. Teraz jest tego tylko więc i lepiej. TU zgadzam się w 100% z Renią mówiącą:
 - Mateusz…. ja chcę to kupić.
 - Co?
 - WSZYSTKO!!

Przybywa też leżaków to thai massaaaaaaaaaaaaaaaage







Wracając do domu podśmiewałem się z Reni nt. jedzenia itd. Renia wzięła sobie za punkt honoru pokazać mi jaka jest twarda – i tak właśnie skończyliśmy wieczór wcinając OGROMNE koniki polne.
Jak powiedziała tak zrobiła – "zjadła tego robaka". Koniki polne okazały się bardzo smaczne. Chrupiące, słone, idealna zakąska pod piwko - dojadaliśmy je jeszcze w naszym hotelu.




Że ja tez jadłem musicie uwierzyć mi na słowo, Renia nie była w stanie już operować wózkami widłowymi, dźwigami budowlanymi i moim aparatem.
Wieczór mieliśmy skończyć młodo – znowu się nie udało.

Budzik – 04:10 – co to za wakacje?
Trzeba się spakować, złapać jakiś transport na Hua Lampong Train Station, a na miejscu jeszcze pewnie chwile pobłądzimy bo to główny dworzec kolejowy. Poczytaliśmy co nieco w Internecie na temat problemów i pułapek jakie na nas czekają na owym dworcu i ruszyliśmy. Pod samym hotelem złapaliśmy tuk-tuk’a i po 10 min byliśmy na dworcu. Dworzec jak to w Tajlandii, łatwy, przejrzysty, dobrze oznakowany. Podchodzę do kasy i w sumie nic nie muszę mówić. Kasjer widząc białego na tym dworcu o 5 rano dokładnie wie jaki bilet będzię chciał. 2 bilety do Aranyaprethet 98 bath (10 zł) za przekręt z busem musielibyśmy zapłacić 100 zł. Pociąg już stoi, jest to osobowy 3 klasy, który po drodze zatrzymuje się na absolutnie każdej stacji. W środku jednak całkiem schludnie. Internetowe opowieści o  drewnianych ławeczkach i kurach pod sufitem można wsadzić między bajki. Całkowicie potwierdzić możemy opowieści o handlarzach sprzedających podróżnym rozmaite łakocie ze swoich koszyków.






Renia będąc w pełni szczęścia zanabyła drogą kupna 4 jaja na twardo i woreczek sosu sojowego (zamiast soli) za całe 2 pln. Mlaskała całą drogę. Pociąg jechał ponad 6 godzin. Nie było dramatu. Po dojechaniu do stacji końcowej złapaliśmy tuk-tuk’a  który zawiózł nas na granicę. Tzn. zawiózł nas do   klimatyzowanego biura oferującego gratis kojącą zimną wodę do picia, i za niewielką odpłatnością pomagającego wypełnić wnioski o wizę Kambodżańską – którą wyrabia się dopiero po stronie Kambodży. Po raz kolejny proceder zorganizowany perfekcyjnie, prawie daliśmy się nabrać!! O tym przekręcie też czytaliśmy nie raz. Ale ilość ludzi siedzących przy stolikach i wypełniający wnioski, za które zapłacili, i które za 10 min okażą się bezużyteczne  - zadziwia. Przerażające 90% turystów którzy wysiedli z pociągu zostali w tym biurze. My ich olaliśmy i pomknęliśmy prosto na przejście graniczne. Po stronie Tajskiej szybka kontrola, wszystko ok. Idziemy dalej.  Teraz przed nami 300 m ziemi niczyjej, pełnej kasyn i burdeli, a za nimi kontrola Kambodżańska. Wyczuleni na wszelkie przekręty, spławiamy wszystkich naganiaczy i idziemy prosto na kontrolę. Tam mundurowy po krótkiej kłótni  tłumaczy nam, że tam przybijają pieczątki na gotowe wizy, które musimy uzyskać 100 m wcześniej w budynku po prawej stronie. My mu na to, że nie z nami takie numery i idziemy dalej.  Po krótkiej przepychance, odpuszczamy. Mundurowy wygrał. Wracamy. Trochę się chyba zapędziliśmy w naszej podejrzliwości. Wchodzimy do budynku, wypełniamy wnioski, składamy paszporty, zdjęcia i po 20$. Pomimo, że gość krzyczy, że jeszcze po 100 bath za usługę Express, olewamy go udając, że nie rozumiemy (wiedząc, że robią problemy na granicy mieliśmy naszykowane słynne 100 bath na wszelki wypadek). Udało się bez łapówki!! HA!! W kolejce po pieczątki spotkaliśmy miłą parkę z RPA, którzy chętnie z nami wezmą taksówkę do Siem Reap.  Po przejściu wszystkich formalności odgonieniu 100 pseudo rządowych naganiaczy, dogadaliśmy się z taksówkarzem na 45 $.
Dużo się oczytaliśmy w Internecie o tym przejściu granicznym. Stwierdzam, że w 100% zasługuje na swoją niechlubną sławę. Nawet człowiekowi któremu wydaje mu się że „o tym wszystkim wie” nie jest łatwo.

Droga do Siem Reap, prosta i równa, wszyscy posnęliśmy. W Siem Reap znaleźliśmy fajny hotelik, dogadaliśmy się z tuk-tuk’owcem na jutro.
Szybki wypad na Nocny Targ, a potem na Pub Street, gdzie lane piwko (chyba ok. 0,4l) sączy się po 0,5$.  






Dziś wcześnie spać - nie jest to łatwe  -tu się tyle dzieje po zmroku, a jutro Podbijamy Angkor Wat!    

5 komentarzy:

  1. Renia szacun:-) musiałaś mieć siłę przekonywania o pyszności koników polnych, że Mateusz zjadł. To chyba będzie to na co wszyscy będziemy liczyć jako tegoroczna pamiątka z podróży. U nas już mrozek nocą łapie. Pozdrowki Natalia Bożena i Krzysiek.

    OdpowiedzUsuń
  2. wytrawni z Was podróżnicy. stary Tony Halik by się nie powstydził. czekamy na kolejne newsy i niech moc będzie z Wami!

    OdpowiedzUsuń
  3. Poprosze torebke swierszczy, jak Wy to i ja! Nie zapomnijcie kupic przed wyjazdem!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. A koszulkę z aparatem (tą ze zdjęcia) - kupiłeś?

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetna relacja i zdjęcia. Ja przed wyjazdem do Tajlandii stwierdziłem, że zjem jakieś robale ale będąc już na miejscu i widząc na własne oczy te "przysmaki" stwierdziłem, że jednak jestem cienias i nie dałem rady ich skosztować :)

    OdpowiedzUsuń