Tak
na prawdę to dwa dni.... no półtora. Tak czy siak, nasz romans z Laosem był krótki i
wyczerpujący. Zarówno my jak i Leonard mieliśmy pozwolenie na pobyt w
Tajlandii do 27 marca, musieliśmy więc opuścić kraj i wjechać spowrotem.
Z Chiang Mai, piętrowym, superwygodnym autobusem jechaliśmy do granicy 8
godzin - przespaliśmy pawie cały czas. Potem już tylko autobus,
tuk-tuk, autobus, tuk-tuk, i jesteśmy w stolicy Laosu. Od razu do
Ambasady Tajskiej, Leo złożył podanie o wizę, my nieopodal wszamaliśmy
śniadanie. Potem do centrum. Wyrzucili mnie z bagażami w "Scandinavian
Bakery" a sami poszli szukać noclegu. Ja w skandynawskiej piekarni
uraczyłem się eKspresso jakiego nie piłem do tej pory - nigdy bym nie pomyślał, że najlepszą kawę na świecie dostanę w Laosie.
Czasu na delektowanie się naparem miałem dużo bo znaleźć tu przyzwoity pokój okazało się sztuką niełatwą. Po ponad godzinnych poszukiwaniach zalogowaliśmy się w Mixon INN - 50 zł czysty (bardzo) pokój z klimą, łazienką TV i śniadaniem wliczonym w cenę...
Czasu na delektowanie się naparem miałem dużo bo znaleźć tu przyzwoity pokój okazało się sztuką niełatwą. Po ponad godzinnych poszukiwaniach zalogowaliśmy się w Mixon INN - 50 zł czysty (bardzo) pokój z klimą, łazienką TV i śniadaniem wliczonym w cenę...
Po szybkim prysznicu ruszyliśmy na promenadę na Lunch, potem my szwędać się po mieście, Leo z moim komputerem zostaje w hotelu, musi popracować. Na Wientain (podobnie jak na Koh Chang) travelbitowcy nie zostawiają suchej nitki. Nie jest tu jednak tak źle. W porównaniu do Tajlandii jest tu dużo bardziej brudno, francuską nutę czuć jednak na każdym kroku, klimat jest jakiś taki chill-outowy, a BeerLao faktycznie bardzo dobre.
Ruszyliśmy na spacer wzdłuż Mekongu - powinien być gdzieś tutaj...w porze deszczowej.
Upał nieznośny. Docieramy do Wat Sisaket. Jednej z nielicznych autentycznych (ocalałych) świątyń - przechowuje się tam tysiące mniejszych lub większych posążków buddy, w samej świątyni zaś, stare nieodnawiane malowidła - no photo.
Potem spacerek w stronę hotelu, po drodze That Dam stupa. Też bardzo stara, też ocalała w oryginalnym stanie. Fajnie wygląda stojąc na środku ronda - postawmy taką w Bochotnicy!!
Dosyć tego zwiedzania, tym razem nie jesteśmy w Azji po to by "zaliczać" kolejne zabytki a przede wszystkim by odpoczywać - szkoda że dorośliśmy do tego akurat wtedy, kiedy Sułek - pierwszy orędownik "odpoczywania" nie mógł pojechać.
Sulio! Środowisko tu bardzo nieprzyjazne dla palaczy...
...ale miałbyś czym wracać do domu nad ranem...
Bardzo, bardzo zmęczeni upałem a przede wszystkim całonocną podróżą przespaliśmy drugą połowę dnia. Wieczorem Leo Wyciągną nas na spacer do Patouxay Monument. Trochę długi ten spacer, opłacało się jednak. O zachodzie słońca łuk triumfalny wygląda zachwycająco. Potem kolacja nad Mekongiem i wizyta na wieczornym targu - nawet kupiliśmy jakiegoś obrazka.
Drugiego dnia rano zaraz po śniadaniu ruszyliśmy na morning market, tam sporo biżuterii, kamieni i staroci - Leo jest w swoim żywiole. My trochę znudzeni, skoczyliśmy jeszcze raz napić się pysznej kawy i poobserwować "ulicę". Do ambasady pojechaliśmy koło 13, Leo dość szybko odebrał paszport. Rajd przez miasto, może zdążymy na autobus przez granicę o 14. Na autobus zdążyliśmy, bilety niestety już wyprzedane. Kolejny dopiero o 16. Spędziliśmy 2 męczące godziny na dworcu, potem kolejnych 15 agonalnych godzin łapiąc kolejne autobusy. o 7 rano dotarliśmy do sennego, prowincjonalnego Nan. Cokolwiek nas tu spotka, do autobusa nie wepchniecie mnie za żadne skarby świata. W planie jest dużo jazdy skuterami, ognisko, kolacja wieśniaka i dużo odpoczywania. To już nasz ostatni tydzień w Tajlandii - żadnego pośpiechu, żadnych nocnych tras przez cały kraj (to jak wrócimy do Bangkoku??) - tylko czysty relaks na tajskiej wsi.
Ruszyliśmy na spacer wzdłuż Mekongu - powinien być gdzieś tutaj...w porze deszczowej.
Upał nieznośny. Docieramy do Wat Sisaket. Jednej z nielicznych autentycznych (ocalałych) świątyń - przechowuje się tam tysiące mniejszych lub większych posążków buddy, w samej świątyni zaś, stare nieodnawiane malowidła - no photo.
Potem spacerek w stronę hotelu, po drodze That Dam stupa. Też bardzo stara, też ocalała w oryginalnym stanie. Fajnie wygląda stojąc na środku ronda - postawmy taką w Bochotnicy!!
Dosyć tego zwiedzania, tym razem nie jesteśmy w Azji po to by "zaliczać" kolejne zabytki a przede wszystkim by odpoczywać - szkoda że dorośliśmy do tego akurat wtedy, kiedy Sułek - pierwszy orędownik "odpoczywania" nie mógł pojechać.
Sulio! Środowisko tu bardzo nieprzyjazne dla palaczy...
...ale miałbyś czym wracać do domu nad ranem...
Bardzo, bardzo zmęczeni upałem a przede wszystkim całonocną podróżą przespaliśmy drugą połowę dnia. Wieczorem Leo Wyciągną nas na spacer do Patouxay Monument. Trochę długi ten spacer, opłacało się jednak. O zachodzie słońca łuk triumfalny wygląda zachwycająco. Potem kolacja nad Mekongiem i wizyta na wieczornym targu - nawet kupiliśmy jakiegoś obrazka.
Drugiego dnia rano zaraz po śniadaniu ruszyliśmy na morning market, tam sporo biżuterii, kamieni i staroci - Leo jest w swoim żywiole. My trochę znudzeni, skoczyliśmy jeszcze raz napić się pysznej kawy i poobserwować "ulicę". Do ambasady pojechaliśmy koło 13, Leo dość szybko odebrał paszport. Rajd przez miasto, może zdążymy na autobus przez granicę o 14. Na autobus zdążyliśmy, bilety niestety już wyprzedane. Kolejny dopiero o 16. Spędziliśmy 2 męczące godziny na dworcu, potem kolejnych 15 agonalnych godzin łapiąc kolejne autobusy. o 7 rano dotarliśmy do sennego, prowincjonalnego Nan. Cokolwiek nas tu spotka, do autobusa nie wepchniecie mnie za żadne skarby świata. W planie jest dużo jazdy skuterami, ognisko, kolacja wieśniaka i dużo odpoczywania. To już nasz ostatni tydzień w Tajlandii - żadnego pośpiechu, żadnych nocnych tras przez cały kraj (to jak wrócimy do Bangkoku??) - tylko czysty relaks na tajskiej wsi.
Kochani! Wiele się zmieniło od Waszego wyjazdu: rzuciłem palenie, alkohol ZERO!
OdpowiedzUsuńCo do odpoczywania to chętnie bym się przyłączył.
Na Wasz przyjazd chyba ruszy "Korzeniowa" (wczoraj byłem na nocnych "konsultacjach" gastronomicznych u Tomka).
Co jeszcze? Urząd Miasta zdjął choinkę i montuje na Rynku wielkie jajo, Ziółek robi w Rynkowej nowoczesne kible z fotokomórkami...
Zgadnijcie co jest prawdą, a gdzie skłamałem:-)
He he, te kible w Rynkowej to ewidentna ściema :)
OdpowiedzUsuńaj wyglądacie szczęśliwie, tesh wam zaparzę kawy, a co! tak tak konsultacja była owocna. pticy rankiem śpiewają coraz głośniej, paki buzują. spodoba się wam. odpoczywajcie. u nas deczko chłodniej...
OdpowiedzUsuń@Dzidziuś
OdpowiedzUsuńto co ? na którą godzinę śniadanko, jak tak odpoczywacie ?? Na 10 h dacie radę ?
heja, dzięki za kartkę! wprawdzie zrozumiałam z niej tylko 2 słowa - "jour" (dzięki czemu wiem, że w Kambodży też mają żurek;)i "bien" (dzięki czemu wiem, że jest git) ale kolorowy obrazek na odwrocie zawsze do mnie mnie przemawia:) Blahoney
OdpowiedzUsuńFajnie wreszcie zobaczyć Was razem wypoczętych i szczęśliwych i po prostu nieprzyzwoicie opalonych!! A łazienki u Ziółka nie ściema będzie je robił Robert :)
OdpowiedzUsuńWasze odpalałam chodzi jak burza tylko trochę jest przykurzony Do zobaczenia!!
P.S.Wcięło mi słowo AUTO zaraz po słowie "wasze" a przed "odpalałam" taka skucha z prędkości
OdpowiedzUsuń