Dziś zerwaliśmy się skoro świt, spakowaliśmy i na śniadanie. Potem taxi na południowy Bus terminal. Na 3 piętrowym terminalu z 98 kasami biletowymi, w ciągu 10 min znaleźliśmy odpowiednie piętro, odpowiednią kasę, odpowiedni przystanek i zapakowaliśmy się do właściwego autobusu. Tak to wszystko jest oznaczone, i tacy są tu ludzie. Kiedy szukaliśmy kas, gość gadający przez telefon, spojrzał na nas, i nie przerywają rozmowy rzucił w naszą stronę: 'łej ju goin"? KANCHANABURI odpowiedziałem. 'Kałter 79' odpowiedział nieznajomy, i dalej kontynuował swoją rozmowę. Nie mylił się. W kasie nr.79 zanabyliśmy 2 bilety. W Kanchanaburi zalogowaliśmy się w Sugar Cane, resorcie nad samą rzeką, w Pokoju B7. Wielkie wyro, łazienka indian-style (zamiast spłuczki wiaderko), wi-fi i wiatrak. To wszystko za 150 bath za noc (5$). Jahhhoooou!! (wybaczcie modelkę...innych nie mieli).
Da tego restauracja z bardzo przyzwoitymi cenami. Sulio! Spodobało by Ci się bardzo. Woda, cisza, tanie piwo... nic tylko jarać szlugi i czytać książki :)
Po przestudiowaniu mapy. Ruszamy zobaczyć TEN most.... Most na rzece Kwai.
Przy samym moście natykamy się na żywą reklamę lokalnego "Safari". Na 10 cm łańcuchu, w mega upale.
Docieramy do Samego mostu. Most jak most... w Puławach mamy dwa!!
Przy budowie tej linii kolejowej zginęło ok 100 tyś jeńców wojennych. Atmosfery wyciszenia i zadumy próżno szukać. Na miejscu picnic a'la "chmielaki" tylko Disco-polo brak. Kolejka wożąca turystów przez most pomalowana w kolory jak z flagi równości (tej od gejów). Sielanka na całego.
W pewnym momencie wszystkie wycieczki krzykliwych Chińczyków, gdzieś zniknęły, zrobiło się cicho, i na całym moście prócz nas znalazł się tylko on... Mnich który uratował Kanchanaburi.
Dla tej chwili (zupełnie jak dla tygrysa na Sundarbanach) warto było przejść w upale całe miasto i przebrnąć przez festyn przy moście.
Po spacerze poszliśmy "na rybkę" na barkach przy moście.
Aktualnie (21:58) Siedzimy w "Sugar Member Bar" (wszystko tu jest SUGAR), fajne miejsce, fajna muza, super ludki. Ekipa wraz z właścicielką raczyła się kolacją, podzielili się z nami (Renią) mikro rybkami na ostro i kurzymi nóżkami z frytury.
P.S - Państwu Blachowym-Honeyom bardzo dziękujemy za opiekę nad moimi negatywami podczas mojej nieobecności.
Wielkie pozdro dla wszystkich co czytają.
A ci co nie czytają.... to "Wegetarianie" :P
zdjęcia piękne i strasznie się ciesze że tak często, dużo i na bieżąco pozdrawiamy u nas dziś na minusie
OdpowiedzUsuńNatalia
klawy most, ale ten mnich... bajka. Naprawdę los Was błogosławi i jeszcze to dla nas zapisujecie światłoczułością. Dzięki i czekamy na kolejne smaki. Przywieźcie do kazika kilku życzliwych.. całus dla Reni i piątka dla Ciebie
OdpowiedzUsuńTygrys na Sundarbanach:-)
OdpowiedzUsuńOj, posiedziaby sobie człowiek na tarasie nad rzeką, posiedział... B7 faktycznie wypasione jak na tę kasę. Modelka w cenie pokoju, czy coś trzeba było dorzucić? :-)
Sie poprawiłem SUNDARBANACH - to przez ten wieczorny upał, czasami nawet mi się od niego kręci w głowie, i pisanie idzie ciężko. Modelka w pokoju była "w gratisie".
UsuńFajnie, przeczytałem Cię zanim to napisałeś ;)))) U nas jest aktualnie 21:02 ;)
OdpowiedzUsuńTu byłem: Al Bundy
Fotka z mnichem - mistrzostwo! Ale kurzych łapek to nawet z frytury bym nie zjadła. Za bardzo pamiętam te z dzieciństwa, z rosołu, brrr.
OdpowiedzUsuńIfa
Normalnie każdego wieczoru jesteśmy z Wami i cholera nas z zazdrości bierze. A te Twoje komentarze i podpisy super (moim zdaniem powinieneś pomyśleć normalnie o jakowejś książce!!! bo czyta się z radochą) A modelkę pozdrów od gościa co się dla niej pod koła auta rzucał!!!bawcie się dobrze
OdpowiedzUsuńFajna relacja i super zdjęcia :) My również byliśmy w Kanchanaburi i najbardziej podobał mi się te mega luzik w czasie siedzenia na tarasiku w domku na wodzie. My bylismy w VN Guest House i chyba nigdzie w Tajlandii nie spotkaliśmy lepszego jedzenia i do tego tak taniego :)
OdpowiedzUsuń