poniedziałek, 25 lutego 2013

Toraja - Poznawanie lokalnej kultury

O 9:00 RANO POD WISMA MONTON podjechała biała rozklekotana Toyota. Tak oto rozpoczęliśmy 3 dniowe zwiedzanie Toraja z Panem Nico.

Jadąc miedzy polami ryżowymi czasem zatrzymywaliśmy się na "mister foto". Przewodnik po Toraja to dość droga impreza, lecz garść praktycznych informacji (jeżeli przewodnik jest kumaty) jakie otrzymacie jest bezcenna.






Pierwszy dłuższy przystanek w wiosce, w której trwają przygotowania do ceremonii (pogrzebu). O samej ceremonii będzie w kolejnym poście. Trumny (owalne, przyozdobione w czerwone sukna) czekają w zadaszeniu. Ludzie chodzą wokół nich, opierają się o nie jedząc, czy paląc papierosy (tutaj WSZYSCY,WSZĘDZIE PALĄ!!). Przyzwyczajeni są do obecności zwłok... w końcu były u nich w domu przez ostatni ROK!! W Toraja pogrzeb to skomplikowana impreza, i bardzo droga. Ilość zapraszanych gości idzie w setki, wszystkich trzeba nakarmić i napoić, a "platformy", na których odbywa się ceremonia, za każdym razem buduje się od podstaw. 
Gdy umiera członek rodziny, wszyscy "główni krewni" muszą się spotkać, ustalić wszystkim pasujący termin ceremonii, a potem uzbierać potrzebne środki finansowe. A do tego czasu ciało zmarłego pozostaje w domu, traktowane, jak traktuje się normalnego członka rodziny. Czasami zwłoki potrafią czekać nawet 10 lat! Te widoczne na zdjęciu, czekały TYLKO rok. Trzeba przygotować drewno na opał, dużo drewna - będzie dużo gotowania. Ludzie przyjmują nas tu ciepło i serdecznie, choć "wkupne" papierosy które od nas dostali nie są bez znaczenia. W rewanżu częstują nas pyszną Torajańską kawą.













Byliśmy też w dość odległej wiosce w której w tradycyjny sposób tka się piękne materiały, w większość barwione tylko naturalnymi barwnikami - niestety ceny...hmm...jak za rękodzieło. Małe zakupy zostały poczynione.













Kolejnym przystankiem miało być coś ekstra. Nico dostał cynk, że  w pobliskiej wiosce odbywają się walki kogutów. CZAD! Jedziemy. Niestety. W tym momencie kiedy Nico dostał cynk, najwyraźniej dostała go też policja. Gdy dojechaliśmy na miejsce, wszyscy wskakiwali na swe skutery, i z kogutami pod pachą znikali w popłochu - było to na swój sposób bardzo zabawne. 








Groby. Groby w Toraja to kolejny temat rzeka. Odwiedziliśmy kilka różnych miejsc pochówku zmarłych.
Te najstarsze. Kiedyś w bogato zdobionych drewnianych trumnach zwłoki wieszano na skałach. Zachowała się kilka na prawdę pięknych trumien, wiele z nich przegniło, wszędzie ludzkie kości i czaszki.



















Obecnie ludzi chowa się w skalnych grotach specjalnie na tę okazję drążonych, jest to jednak bardzo droga sprawa, jeżeli nie stać was na to, lub w waszej okolicy nie ma skał, możecie postawić sobie cementowy grób. Na skalnych półkach widnieją drewniane podobizny zmarłych, to Tao-Tao. Aby można było postawić taką podobiznę przy grobie, podczas ceremonii musi zostać poświęcona odpowiednia ilość wołów. W przypadku rodzin z najbogatszych kast to 12 zarżniętych wołów. Zakładając że wół to wydatek nawet kilkudziesięciu tysięcy dolarów (amerykańskich!) to naprawdę drogi pogrzeb.






Pogrzeby dzieci to całkiem inna historia. Dzieci, które zmarły, a jedyny pokarm jaki jadły, pochodził od matki, nie jadły nigdy nic co pochodzi z ziemi (ryżu, warzyw czy owoców) - ten obrzęd tyczy się więc tylko niemowlaków - chowane są w drzewie.  O ile ciało zmarłej osoby dorosłej może czekać na pochówek latami, dziecko chowane jest w ciągu maksymalnie 24 godzin od śmierci. W drzewie!!! Drążony jest otwór, zwłoki umieszcane są w środku, otwór zamykanym jest drzwiczkami zrobionymi z włókien kokosa. Po kilku latach drzewo zasklepia otwór (zarasta), i unosi ciało dziecka coraz wyżej i wyżej, aż uniesie je wiatr.




Pod koniec trzeciego dnia pojechaliśmy zobaczyć targ, na którym handluje się bawołami.  Trzeba by się tam chyba wybrać jednak rano, kiedy my tam byliśmy, nie działo się nic. Było to miejsce pełne kupy, i lokalnych łotrzyków, którzy zrywali boki patrząc na białasów którzy przyjechali tą kupę obejrzeć.





W trakcie pobytu w Rantepao sprawidziliśmy kilka knajpek. W większości jednak ingnorancja i ospałość tubylców doprowadzała nas do rozpaczy. Wróciliśmy więc do Cafe Aras, gdzie jest trochę drożej, ale po zamówieniu nie trzeba czekać 20 min na to aby się dowiedzieć, że zamówione przez nas danie się FINIŚ.
 Smażone Banany (z plebany) dalej na topie :)

Leje codziennie. O 16:00. Dziś dla odmiany lało, i świeciło słońce - jednocześnie.



2 komentarze:

  1. No nareszcie! Nikt Was nie zjadł, mam nadzieję że i Wy nikogo:-) W Kazimierzu powoli śnieg topnieje, ale podobno nie jest to ostatnie słowo zimy. Ma jeszcze przymrozić, ale kto to wie, to tylko wróżby pogodowe...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nowe wpisy to priorytet jak siedzicie na... kanapach z włókien palmowych.

    OdpowiedzUsuń