Jedziemy zobaczyć ceremonię. Nie przygotowania, nie miejsce gdzie ceremonia odbyła się 2 miesiące temu. Zobaczymy właściwy pogrzeb. Zaopatrzeni w kilkanaście paczek wkupnych papierosów ruszyliśmy do odległej o ok 20 km wioski. Te 20 km przebyliśmy w godzinę (takie fajne drogi mają). Dotarliśmy na miejsce, oddalone niewiele od rodzinnej wioski Nico, wszystkich tu zna.
Zapraszają nas do zajęcia miejsca w jednym z boksów. Zacienione boksy budowane są aby zaproszone rodziny mogły w nich oczekiwać na swoją kolej - oddania czci zmarłemu. Ceremonia trwa dość krótko 20-30 min. Powtarzana jest jednak bez końca przez cały dzień, dwa, trzy.... Wywołana przez mistrza ceremonii rodzina schodzi z tymczasowego boksu na dół do właściwej platformy. Tam odbywają się śpiewy na cześć zmarłego. W ofierze składane są zwierzęta a rodzina dostaje posiłek. Zgraja opuszcza platformę i na jej miejsce pojawia się kolejna, która oczekiwała w jednej z poczekalni powyżej. Zasiedliśmy, od razu poczęstowano nas kawą, herbatą i słodyczami. Najsmaczniejsze oczywiście były te wyglądające jak kupa.
Po chwili oswojenia się z chaosem zaczęliśmy spacerować po całym terenie. Poza nami było całkiem sporo białasów. Impreza jest na tyle duża, że każdy znalazł miejsce dla siebie. Większość gości ubrana na czarno, trumna leży w domu. Żałobnicy zaglądają tam na chwilę, tam mają też miejsce śpiewy i lamenty (dość upiorne) po czym rodzina zajmuje miejsce na platformie. Mistrz ceremonii nadaje przez mikrofon jak najęty, jakieś modlitwy zapewne. Podczas modłów pojawia się cała armia kelnerek i kelnerów zaopatrujących rodzinę w jadło i napitki.
Punktem kulminacyjnym ceremonii jest ofiara ze zwierząt. Najpierw kolej prosiaczka. Młody mężczyzna szybkim ruchem noża zatopionego między żebra uciszył chrumkające zwierze. Po czym wprowadzono bawoła, przywiązano do pala. Czytałem wiele blogowych opisów jak bawół stoi spokojnie a facet płynnym ruchem podrzyna mu gardło, bawół pada w całkowitej ciszy. Eeeee - NIE! Bawół dostał potężny cios pokaźną maczetą, zanim jednak padł przez 3 minuty wierzgał jak oszalały. Jego głowa trzymała się tylko połową dotychczasowej powierzchni szyi. Krew sikała jak fontanna. Nie. Nie było w tym nic mistycznego, mocno nie fajne to było i już! Prosiaka po chwili wyniesiono. Z Bawołem nie jest tak lekko. Dosłownie. Zszedł na dół na własnych nogach, a teraz trzeba by go wynieść. Rozbierany jest więc na części w miejscu gdzie padł, przez kilku mężczyzn. Część zostanie upieczona i podana gościom i rodzinie. Część surowa, podarowana jako prezent gościom przy wyjściu.
I tak w kółko. Następna rodzina, następny poczęstunek następna ofiara.
Zrobiło się trochę nudno, postanowiliśmy pochodzić po wiosce. Nic tam się jednak nie dzieje (przecież wszyscy na ceremonii) a upał daje mocno w kość. Wróciliśmy akurat na poczęstunek. Ryż i mięsko. Wieprzek (chyba nie ten którego widzieliśmy na dole) mocno przyprawiony i upieczony w bambusie. Grubego bambusa napychają farszem i kładą w ogień. Dzięki temu mięso nie wysycha i przechodzi aromatem bambusa. Yin i Leo wcinali. Pachniało ładnie, wyglądało też nieźle. Zapach krwi, widok leżących bawołów i piekielny upał sprawiły, że jakoś nie byłem głodny. Renia też spasowała.
Czas pożegnać się z Tana Toraja i jej unikatowymi, wciąż bardzo dobrze zachowanymi obrzędami i kulturą. Jedziemy na północ odpocząć od: nocnych autobusów, ciągłych przeprowadzek, tryskających krwią bawołów i potraw w restauracji które się właśnie FINIŚ. Żeby zaoszczędzić czas, wynajmiemy od Nico samochód z kierowcą. Jest nas czworo, wyjdzie niedrogo, a zaoszczędzony w ten sposób czas bardzo skrzętnie wykorzystamy na NICNIEROBIENIE na plaży.
Zapraszają nas do zajęcia miejsca w jednym z boksów. Zacienione boksy budowane są aby zaproszone rodziny mogły w nich oczekiwać na swoją kolej - oddania czci zmarłemu. Ceremonia trwa dość krótko 20-30 min. Powtarzana jest jednak bez końca przez cały dzień, dwa, trzy.... Wywołana przez mistrza ceremonii rodzina schodzi z tymczasowego boksu na dół do właściwej platformy. Tam odbywają się śpiewy na cześć zmarłego. W ofierze składane są zwierzęta a rodzina dostaje posiłek. Zgraja opuszcza platformę i na jej miejsce pojawia się kolejna, która oczekiwała w jednej z poczekalni powyżej. Zasiedliśmy, od razu poczęstowano nas kawą, herbatą i słodyczami. Najsmaczniejsze oczywiście były te wyglądające jak kupa.
Po chwili oswojenia się z chaosem zaczęliśmy spacerować po całym terenie. Poza nami było całkiem sporo białasów. Impreza jest na tyle duża, że każdy znalazł miejsce dla siebie. Większość gości ubrana na czarno, trumna leży w domu. Żałobnicy zaglądają tam na chwilę, tam mają też miejsce śpiewy i lamenty (dość upiorne) po czym rodzina zajmuje miejsce na platformie. Mistrz ceremonii nadaje przez mikrofon jak najęty, jakieś modlitwy zapewne. Podczas modłów pojawia się cała armia kelnerek i kelnerów zaopatrujących rodzinę w jadło i napitki.
Punktem kulminacyjnym ceremonii jest ofiara ze zwierząt. Najpierw kolej prosiaczka. Młody mężczyzna szybkim ruchem noża zatopionego między żebra uciszył chrumkające zwierze. Po czym wprowadzono bawoła, przywiązano do pala. Czytałem wiele blogowych opisów jak bawół stoi spokojnie a facet płynnym ruchem podrzyna mu gardło, bawół pada w całkowitej ciszy. Eeeee - NIE! Bawół dostał potężny cios pokaźną maczetą, zanim jednak padł przez 3 minuty wierzgał jak oszalały. Jego głowa trzymała się tylko połową dotychczasowej powierzchni szyi. Krew sikała jak fontanna. Nie. Nie było w tym nic mistycznego, mocno nie fajne to było i już! Prosiaka po chwili wyniesiono. Z Bawołem nie jest tak lekko. Dosłownie. Zszedł na dół na własnych nogach, a teraz trzeba by go wynieść. Rozbierany jest więc na części w miejscu gdzie padł, przez kilku mężczyzn. Część zostanie upieczona i podana gościom i rodzinie. Część surowa, podarowana jako prezent gościom przy wyjściu.
I tak w kółko. Następna rodzina, następny poczęstunek następna ofiara.
Zrobiło się trochę nudno, postanowiliśmy pochodzić po wiosce. Nic tam się jednak nie dzieje (przecież wszyscy na ceremonii) a upał daje mocno w kość. Wróciliśmy akurat na poczęstunek. Ryż i mięsko. Wieprzek (chyba nie ten którego widzieliśmy na dole) mocno przyprawiony i upieczony w bambusie. Grubego bambusa napychają farszem i kładą w ogień. Dzięki temu mięso nie wysycha i przechodzi aromatem bambusa. Yin i Leo wcinali. Pachniało ładnie, wyglądało też nieźle. Zapach krwi, widok leżących bawołów i piekielny upał sprawiły, że jakoś nie byłem głodny. Renia też spasowała.
Czas pożegnać się z Tana Toraja i jej unikatowymi, wciąż bardzo dobrze zachowanymi obrzędami i kulturą. Jedziemy na północ odpocząć od: nocnych autobusów, ciągłych przeprowadzek, tryskających krwią bawołów i potraw w restauracji które się właśnie FINIŚ. Żeby zaoszczędzić czas, wynajmiemy od Nico samochód z kierowcą. Jest nas czworo, wyjdzie niedrogo, a zaoszczędzony w ten sposób czas bardzo skrzętnie wykorzystamy na NICNIEROBIENIE na plaży.
Miło widzieć, że zwiedzanie trwa na całego. Co do bawołu - to mocna rzecz.
OdpowiedzUsuńPozdrowionka
Yin nawet nie podeszła do tego bawoła, ja postanowiłam być twarda, choć większość czasu patrzyłam przez wyświetlacz aparatu ,ale gdy już zawiało mi zapachem krwi szybciutko zawinełam żagle...
OdpowiedzUsuń