wtorek, 3 kwietnia 2012

Na Sa - tajska wichura

Z metropolii Nan postanowiliśmy pojechać na wieś. Na-Sa leży 35 km od Nan, tam mieszka babcia i rodzice Yin. Przejażdżka wiejskimi drogami  - czysta przyjemność. Dom Babci drewniany, duży - śpimy na piętrze. Nieopodal domu babci, mr. Macheta (tata Yin) buduje kolejny dom, po drodze mijamy dom wybudowany przez mnicha geja, który zdefraudował kasę z klasztoru i wybudował sobie super chatę na wsi - mnisi nie różnią się więc tak bardzo od naszych księży.


Dom Babci...





 kuchnia i zmywalnia - chciało by się napisać "letnia" - tu zawsze jest lato


Dom mnicha geja...


Po południu wizyta nad rzeką, piasek o konsystencji mąki, woda płytka, pogoda wcale nie zachęca do kąpieli. Tu "w górach" jest sporo chłodniej niż w całkiem blisko położonym Nan.
tajski tuning






Wieczorem faktycznie pada deszcz. Yin przygotowuje obiad wieśniaka - mniam. Po super obiedzie, relaksujemy się na ganku, relaks jest unplugged - prądu brak. Reggae z mojego telefonu, światło świec i soundtrack lasu zrobił niesamowity klimat.









Rano okazało się, że wieś tajska nie różni się wcale od polskiej. O 5:35 szczekaczka z samochodu obwieszczające bla-bla-bla, 2 min potem sąsiad zaczął ciąć drzewo piłą spalinową itd. Zjedliśmy śniadanie i  w drogę. Dziś zwiedzamy okoliczne wsie, przy granicy z Laosem, cały dzień w drodze.




Przystanek na obiad. Leo jak zwykle micha ryżu, Renia też....




Ja poszedłem w ślady Yin. Zupka z wkładką. Bałem się tych tajskich zupek, lubią rzucić tam garść kolendry. Yin, poprosiła kucharkę o no "Pa-Czi" (bez kolendry). Zupka suuuuuuuuuuuuuper!!
 Na deser smażone banany.

Dalej w drogę. To największa pętla jaką zrobiliśmy do tej pory. 130 kilometrów odcisnęło piętno na moim tyłku. Siedzenie naszej Yamahy najlepsze lata świetności ma już za sobą.









Wieczorem spełniamy marzenia Leo. Ognisko, pieczemy ziemniaki. Na początku było masakralnie gorąco (posiedźcie przy ognisku gdy na dworze jest 30 C), z czasem zakopaliśmy kartofle, ognisko przygasło - było dużo lepiej.



Drugiego ranka w Na Sa wieśniacy dali pospać trochę dłużej. Po śniadaniu zwiedziłem lokalną świątynię na wzgórzu.
To jest właśnie mr. Macheta - Tata Yin








Wracamy do Nan. Po krótkim odpoczynku ruszamy do Jaskini położonej zaraz za miastem...




Potem szybki Lunch  - zupka Chińska za 2,50 pln (pyyyyyyyyszna). Wieczorem ruszyliśmy do Tesco, kupić mapę (jedziemy dalej), poszukać przypraw - nadal nic. Wieczór na ganku, jutro jedziemy na północ. Czekają nas kolejne 2 dni na skuterach, po drodze "gdzieś" przenocujemy.

6 komentarzy:

  1. Skuter w panterkę to mój faworyt. a my chyba już tęsknimy. koniec tego dobrego, co za dużo... i te ananasy (mamy już odbiór, a w czwartek koncesja:))

    OdpowiedzUsuń
  2. A wyglądało na to, że będę dzisiaj pierwszy.... Korzeniowa rules!
    Do psów zupełnie nie można się tym razem przyczepić - prawdziwy Chart Tajski!
    W piątek wędzimy, na sobotę wieczór będzie gotowe, tak więc wsuwajcie ryż - niech Wam się sprzykrzy przed świątecznymi smakołykami! Perła też się chłodzi!

    OdpowiedzUsuń
  3. no proszę coraz bardziej mnie zaciekawiacie swoją podróżą oczywiście pozytywnie :]
    alleluja i do przodu jak powiedział pewien biznesmen z Torunia :]
    pozdr
    neronek

    OdpowiedzUsuń
  4. O której wracacie? Czy pogróżki o sobotniej wizycie w wiadomym miejcu są aktualne?
    Perła się chłodzi, mięsiwa zaczynają się wędzić - przybywajcie!

    OdpowiedzUsuń
  5. a i my się dołączamy z zaproszeniem z tym że w niedziele wieczorem, będzie deczkoi naszej rodzinki, szanowna i szacowna rodzina Sulio i my. Zapraszamy, jeżeli tylko czas wam pozwoli!!

    OdpowiedzUsuń
  6. To tajlandia jakiej nie poznałam... Dzięki za zaszczepienie myśli o powrocie do tego kraju. Kto wie, może z Yin i Leo?

    OdpowiedzUsuń